Zgasiła światło w kuchni i powiesiła fartuszek na wieszaku. By ulżyć nieco zmęczeniu przeciągnęła się. Zdjęła opaskę i pozwoliła by włosy opadły jej swobodnie na ramiona. Nakluczyła drzwi, a kiedy odwróciła się on stał na końcu sali. Trochę to było przerażające. - Nie skradaj się tak… - westchnęła trzymając rękę na sercu. - Przepraszam. – podszedł do niej i pocałował ją w czoło, a ona oblała się rumieńcem. Nie spodziewała się. Odchrząknęła. - Co robiłeś cały dzień? – zmieniła temat stojąc tak przed nim z błądzącym po ścianach wzrokiem. - Urocza jesteś, kiedy się tak zawstydzasz. – droczył się z nią, a jej rumieńce przybierały na sile. - Oj przestań… - wyminęła go i spojrzała przez ramię. – Idziesz? – zapytała czekając na jego reakcję. - Jasne. – podążył za nią. Zamknęła główne wejście i znaleźli się na zewnątrz. Noc była ciemna, kontrastująca z jasnym blaskiem księżyca. Weszli na pomost. Deski wydawały stłumione dźwięki, a woda cicho szumiała. - Jak rogalik w polewie… - spojrzała w niebo. - Ktoś tu jest chyba głodny. – zaśmiał się. - Zamiast żartować powiedz mi lepiej gdzie są te wszystkie konstelacje gwiezdne. Ja nie umiem ich znaleźć. – uśmiechnęła się. - Skąd wiesz, że ja umiem? – uniósł brew. - Chwaliłeś się. A poza tym pisarze bawią się w takie bzdety. – wzruszyła ramionami. - Ałć. Zabolało. – skrzywił się, po czym ponownie uśmiechnął. – Ale masz rację. – podszedł do niej i stanął za nią. Palcami podążył ścieżką jej ramienia i dotarł do jej dłoni ujmując ją w swoją. Przeszły ją dreszcze. Miała na przedramieniu łaskotki. - Co robisz? – zapytała, ale tak naprawdę oddała się tej chwili. Oparła głowę o jego klatkę piersiową. - Pokazuję Ci konstelacje. Na życzenie. – uniósł jej dłoń i zaczął rysować obrazy na niebie. – To jest Wielka Niedźwiedzica…. – gwiazdy przybrały oczekiwany kształt. – Widoczna przez cały rok, bardzo wyraźnie… Greckie mity głoszą, że to nimfa Kallisto uwiedziona przez Zeusa, po śmierci zamieniona przez Artemidę w niedźwiedzicę. Umieściła ją na niebie. A zazdrosna Hera uprosiła bogów, by Ci ją tam uwięzili. I tak sobie wędruje bez końca…– dodał. - Uuu… Nieźle musiała ją wkurzyć. – przyznała. - A Mała, gdzie jest? – zapytała po chwili. - Czekaj… - zaśmiał się. – Troszkę cierpliwości. Trudną ją znaleźć. Jest słabo widoczna, ale dzięki Gwieździe Polarnej… o właśnie… jest tutaj. – wyrysował jej palcem kolejny kształt. Szeptał jej do ucha. Chwycił właśnie jej drugą rękę swobodnie opadającą wzdłuż ciała. Zacisnęła palce. - Piękna… - wpatrywała się w powstały obraz. Zapadła między nimi cisza. - W jakim miesiącu i dniu się urodziłaś? – przerwał ją. - Dwudziestego czwartego stycznia. – odpowiedziała zdezorientowana. - Wodnik. Mamy szczęście. Gwiazdozbiór Wodnika to konstelacja letnia… Daj mi chwilę… - przyjrzał się niebu i intensywnie rozglądał się na boki. - I co… ? – podniosła wzrok i obróciła głowę obserwując go. - Nie mogę znaleźć… - oderwał spojrzenie od nieba i natrafił na jej błyszczące oczy. Wpatrywali się siebie. Odwróciła się i teraz stała na przeciw niego. Delikatnie przyciągnął ją bliżej siebie. Serce waliło jej jak oszalałe. Słyszała ze zdwojoną siłą wszystkie dźwięki nocy. Był coraz bliżej niej. Kiedy ich usta dzieliły centymetry… - Może poszukaj jeszcze raz? – uśmiechnęła się zmieszana, a on zastygł w bezruch i na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmieszek, ale też lekki zawód. - Jasne. – podążył wzrokiem ku niebu, a ona miała ochotę uderzyć się ręką w czoło. No cóż, stchórzyła. Tak bardzo chciała teraz cofnąć czas, ale nie mogła. Stało się. Była zła na siebie. - Chyba mi się dzisiaj nie uda. – był zawiedziony. – Rozpraszasz mnie. – uśmiechnął się. - Może jutro się uda. – powiedziała z nadzieją, nie myśląc jedynie o gwiazdach. - Możemy spróbować. A tymczasem… Poczekasz chwilkę? – chwycił ją za ręce. - A Ty gdzie się wybierasz? - Daj mi pięć minut! Proszę popilnować mojej dziewczyny… - zwrócił się do starszej pary siedzącej na pomoście. Posłali mu uśmiechy, a mężczyzna skinął głową. Tymczasem Kasia analizowała to co właśnie powiedział. „Mojej dziewczyny”. Czy miał na myśli…? Rozmyślała bez końca. Pięć minut minęło szybciej niż myślała. Ujrzała go idącego w jej stronę. Niósł ze sobą futerał. - Poznaj moje skrzypce… - przysiadł na pomoście i pociągnął ją za ręką, tak, ze siedziała teraz obok niego. Wyciągnął instrument. - Uuu… często używane… - spojrzała na pojedyncze wgłębienia, które nawet w nocy były widoczne. - To powstało, kiedy mój kolega ze studiów podczas jednej z imprez otwierał piwo za ich pomocą – wskazał na rysę w kształcie ząbków kapsla. Zaśmiała się. - No to widzę, że dużo z Tobą przeszły. - A teraz czeka je największa próba. Muszą się wykazać i zagrać najlepiej jak potrafią. – spojrzał jej głęboko w oczy i umieścił instrument na ramieniu. Przyłożył do strun smyczek i napiął swoje palce na ich końcach. - Chwila, będziesz grał… Tutaj… ? – rozejrzała się, ale mimo wszystko bardziej interesował ją widok jego podczas przygotowań. Przestała się przejmować czasem i miejscem. - Tylko wariaci są coś warci… - szepnął, po czym usłyszała pierwsze dźwięki. Bach. Powiedziała mu wtedy tam nad zatoką, że lubi, a on zapamiętał. Teraz każda nuta przeszywała powietrze nocy rozchodząc się w nim i błądząc nad taflą wody. Wpatrywała się w niego, w jego ruchy. Wsłuchiwała się w muzykę, która była pełna pasji i uczucia. Był taki skupiony… Grał tak… Całym sobą. Struny drżały, a jego ręka sprawnie kierowała smyczkiem. Wydawało jej się przez chwilę, że ma zamknięte oczy. Przymknęła swoje. Utwór dobiegł końca. Słyszała jak odkłada skrzypce na pomost. Rozległy się pojedyncze brawa, nieco nieśmiałe. Nadal nie otwierała oczu. Ujął jej twarz w swoje ręce. Miała taką delikatną, drobną twarz. Mieściła się prawie w jego dłoniach. Czuła, że jest coraz bliżej niej. Aż wreszcie… Dotknął jej ust swoimi. Trwali tak przez chwilę. Pogłaskał jej policzek. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się. - Pocałowane usta nie tracą bynajmniej swego przyszłego szczęścia; one się odnawiają jak… Księżyc. – zacytował Boccacio i spojrzał najpierw na nią, a potem w niebo. - Dużo znasz tych cytatów? – pstryknęła go w ramię. - Sporo. Mam jakiś na każdą okazję. – zaśmiał się. - Na tę też? – przysunęła się do niego i tym razem to ona go pocałowała. - Pocałunek kobiety… - zaczął, ale mu przerwała. Bardzo skutecznie. - Cicho już bądź, mądralo. – ich śmiechy rozniosły się po okolicy. A potem, przez kilka godzin każdy turysta Boszkowa przechodzący obok plaży miał okazję zobaczyć wtuloną w siebie parę. A obok nich leżące skrzypce. Muzyka sama w duszy gra, gdy widzisz szczęścia smak. |